Rok 1955, Missisipi. Emmett Till, czternastoletni czarnoskóry chłopiec, spędza wakacje u kuzynów z Południa. Nieświadomy skali napięć na tle rasowym, pozwala sobie na drobny żart w stosunku do białej kobiety. Następstwa okazują się tragiczne – Emmett zostaje brutalnie zamordowany. Jego matka, Mamie Till, podejmuje heroiczną walkę o sprawiedliwość i przekuwa druzgocącą żałobę w działanie.
Dlatego to bardzo aktualny film. I nie można zapominać o tych wszystkich okrucieństwach, których dopuścili się rasiści. Niestety, przez Trumpa i innych mu podobnych znowu podnoszą łby.
Historia, na której oparta jest produkcja, jest szokująca, wstrząsająca, wręcz zapiera dech w piersiach. Ale nie chodzi tutaj o relacjonowanie faktów, a ocenianie filmu, który został zrobiony na podstawie prawdziwych wydarzeń. Wydaje się, że obraz dość wiernie odtwarza wydarzenia - wniosek na podstawie informacji...
W Stanach Zjednoczonych duże zachwyty nad jej grą. Już w "Zemście rewolwerowca" wyglądała świetnie, a to była kompletnie inna rola.
"Till" jest historią czytelną i doskonale znaną dla amerykańskiej widowni. Film zrobiony jest pod ten rynek. W Polsce trafi do wyjątkowo wąskiego grona widowni. Zastanawia mnie czym kierował się dystrybutor decydując się na kinową dystrybucję. Oscarowy potencjał? To za mało. Przypomnę, że taki "Czarny Mesjasz..."...