Wszystko dopracowane do najmniejszego szczegółu. Nie ma już oklepanego schematu gdzie główny bohater najpierw dostaje wycisk od głównego wroga a potem cudem go pokonuje. Tu Dr. Strange już przy pierwszej konfrontacji pokazuje że jest nie byle kim a sceny gdy pojawia się już w kompletnym stroju aż przyprawiają o ciarki.
W sumie, oklepany schemat właśnie jest, jak to w Marvelu, taka historia Starka, opowiedziana jeszcze raz, tylko teraz jest magiem, ale to jakoś mocno nie przeszkadza.
Oprócz tego że obaj zostali ranni nie znalazłem żadnego podobieństwa.
1) Ironman został zdradzony, Dr. Strange jawnie walczył z już wcześniej zapowiedzianym wrogiem.
2) Tony Stark samodzielnie doszedł do zostania Ironmanem, Dr. Strange musiał liczyć na czyjąś łaskę że go wyszkoli.
3) Ironman nigdy nie zmienił poglądu na życie - nie jest klasycznym typem bohatera (jak np. jego największy rywal Cpt. Ameryka), Dr. Strange pod koniec filmu stwierdził że chce ratować świat.
1. Strange walczył w imię Starożytnej, która była zdradzona.
2. Bez Jinsena, Stark byłby nikim i właśnie był na łasce swoich oprawców, dzięki którym stworzył prototyp zbroi.
3. Stark nie zmienił poglądu na życie? Wycofanie się z produkcji i handlu bronią, dymania codziennie innej laski, na rzecz działania charytatywnego, bycia superbohaterem i ustatkowania się, to nie jest zmiana poglądu na życie?
Inna sprawa, że ja nie napisałem, że filmy są identycznie, ale takie same schematowo, a to różnica.
Komisy są zasadniczo schematyczne, więc ekranizacje też często nie mogą za daleko od tego uciec.
Strach pomyśleć jak wyglądają pozostałe "dzieła" z tej stajni skoro to najlepszy ich film :P no ale co kto lubi... we mnie te niby super efekty specjalne wzbudzają zażenowanie zamiast zachwytów ;-/