przez męża, to dla Was, ludzie, miałka, banalna, zwyczajna i nudna historia? To znaczy, że znacie takich mnóstwo i jest to po prostu normą, o której nie warto kręcić filmu, nawet jeśli to film biograficzny?
Myślę, że to w pewnej mierze kwestia przyzwyczajenia do Burtona. Jedyną "niesamowitością" filmu były wielkie oczy, które bohaterka zaczęła widzieć u siebie i innych ludzi (myślę, że to zbyt długie przebywanie z farbami i terpentyną). Nie było sensacyjności, było "zwykłe" życie zniewolonej artystki. Nic się nie działo, nie było "wielkiej patologii", pościgów samochodowych, nadnaturalnych stworów i wybuchów za plecami głównych bohaterów. Ot, taki film o niczym... Może ten film nie jest arcydziełem, ale w ramach ciekawej historii porusza ważne problemy. I skłania do myślenia.
Jak dla mnie sama historia jest sensacyjna, a bohaterka ciekawa. Mimo wszystko na ekranie wszystko było mocno rozmyte, co ukrywały mocno zarysowane role głównych aktorów. Sam nie wiem jednak czemu Burtonowi "nie wyszło" i to nie kwestia wprowadzania baśniowości, czy dodatkowych patologiczno - wyskokowych atrakcji.
To trochę jak Whistleblower - dobry temat, bardzo dobra obsada, ale jednak ogląda się bez emocji.
Lipne było to że już od samego początku film ma otwarcie wymowę feministyczną i nie trzeba się nawet tego domyślać. Mężczyźni fałszywi i be, kobiety tylko dobre i niewinne jak główna bohaterka. A jeszcze na przeciwwagę do chrześcijaństwa gdzie mężczyzna jest głową rodziny (scena spowiedzi) stawiają tu jeszcze jakichś świadków Jehowy. Cóż to za niedorzeczny zabieg? Po drugie fabuła jest za bardzo przewidywalna, już wiadomo było do czego to zmierza. Jak dla mnie to tego Burtona było wciąż za dużo, konwencja jak ze świata fantasy, wielkie oczy w sklepie, momentami przerysowane aktorstwo i sceny jak np. Waltz atakujący krytyka widelcem, niedorzeczne zachowanie w sądzie, przesłuchiwanie samego siebie. Lepiej jakby był to normalny dramat bez tego burtonowego odrealnienia. Reszta filmu jednak dobra łącznie z walką o utrzymanie własnej tożsamości artystycznej oraz potraktowanie przez prawdziwego artystę swojej twórczości jako fragmentów własnej duszy.
albo nic nie zrozumiałeś, albo widzę, że przemoc psychiczna w małżeństwie to coś nad czym w życiu też przeszedłbyś do porządku dziennego? niefajne jest to że "od samego początku film ma otwarcie wymowę feministyczną", a nie to jak WK traktował swoją żonę? boże, ile mizoginów zleciało się pod tym filmem.
Czyli krytyka wtórności fabularnej równa się - mizogin? Może tak dla odmiany niech panowie z żyd@wood nakręcą film gdzie kobiety maltretują swoich mężów? Statystycznie to zjawisko obecnie zwiększa się nawet w stosunku do mężów znęcających się na żonami. A może by tak wreszcie nakręcić film o gejach gwałcicielach/zboczeńcach? Historia niejakiego pana który się zwie The Wolfman, więził i gwałcił dwóch włamywaczy przez kilka dni. To jest materiał na film a nie jakaś tam kolejna wtórna pro feministyczna agitka.
Jakbym miała takiego męża, to mógłby sobie do woli przypisywać moje zasługi, czy co tam jeszcze by chciał, i nawet bym nie pisnęła.